W cieniu przelotnego trwania
[xls child_of=21]
„Przed pamięcią”, 2000, przedmowa:
W cieniu przelotnego trwania
Nasz los jest spleciony z życiem innych ludzi, ale każdy ma swoją drogę i swój czas. Choć miewamy podobne doświadczenia, niejednakowo są one odbierane. Odczuwamy niekiedy nadmiar uczuć i pragnień, ale również ich brak. Zadowalamy się nadchodzącą chwilą, spełniającym się oczekiwaniem, lecz i w tym, co dopiero ma nadejść, dostrzegamy swoje zmęczenie, pomarszczone czoło czy gasnące oblicze. Nieliczni potrafią patrzeć jasno na wszystko, co ich otacza, dotyka, niekiedy zwodzi i przygniata. Słowo poety nie liczy się wtedy, kiedy sięga on do cudzych brzmień, po obcy ton, ucieka od własnych doświadczeń. Niewiele jednak jest warte, kiedy liczy się tylko z własnymi przeżyciami.
Teresa Tomsia pisze tak, jakby wciąż uczyła się siebie i, powoli, rozpoznawała swoją kobiecość, swoje ciało, odniesienie do konkretnych osób czy rzeczy. Jest sceptyczna i ufna, pełna wiary i niepewności, oczekująca i rezygnująca, gotowa na wszystko i ciągle niegotowa. Poetycką przestrzeń buduje na sprzecznościach, a jednocześnie poszukuje ładu, harmonii, piękna. Nie pozbawiona nadziei i pełna wątpliwości, otwarta na świat i nie pogodzona z własnym losem buntuje się przeciw samotności, ale też pragnie ciszy i odosobnienia. Nie boi się mówić o potrzebach ciała i nie ucieka w abstrakcje. Wie, jak bardzo może mylić odbicie w lustrze, jak niewiele sami jesteśmy w stanie uczynić, by cokolwiek się zmieniło, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, jak łatwo uwierzyć w swoją gwiazdę i zapomnieć o rzeczach przykrych. Nie udaje, że spełniły się jej oczekiwania. Jest świadoma, że nadzieja, jaka wybucha, czasem uskrzydla, ale też zwodzi, rani i niszczy.
Jeśli nie ma szczęśliwej miłości, skąd nagle tyle szczęścia? Jeśli miłość jest szczęściem, dlaczego tyle bólu, rozdarcia? – pyta autorka „Czarnego wina” i „Białego tanga”. I jeśli tego pytania nie wypowiada wprost, pozostaje nie rozstrzygnięty dylemat. Uczucia i emocje warunkują jej pisanie, ale jest coś – być może niespełnienie – co sprawia, że stają się ono dręczącym wyzwaniem. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, nie istnieje jedno ostateczne rozwiązanie. Możliwości jest wiele, sensem trwania bywa ufność, a niekiedy zauroczenie, ale trzeba wiedzieć, że plany mogą się nie ziścić, pragnienia – nie spełnić, uczucia – zawieść, serce – zdradzić, rozum – pozbawić nas złudzeń. Jeżeli każdy dzień przynosi coś nowego, a jeden moment niekiedy zmienia całe życie, czy możemy być czegokolwiek pewni, zawsze ufni? Jeśli nic nie jest trwałe ani pewne, czy warto podjąć kolejne wyzwanie, ulec nowej namiętności?
Biały, Czarny czy Szary Orfeusz, mylące echa, ulica przypadków lub niemy posłaniec, porzucone wyspy sukien i radość mieszająca się ze smutkiem. Cień młodego mężczyzny i samotność pośród luster. Nieustanne unoszenie się i opadanie, jakby ono musiało decydować o najbliższych godzinach i latach. Ciągłe znaki zapytania, a także gorzka wiedza o życiu, nieodwzajemnione przyjaźnie i niespełnione miłości. Kobiety pragną. / Pragną być niezmienne, / ale zaskakuje je Czas, zaskakuje codzienność, obojętność albo fałszywy ton. One muszą wiedzieć, po co mają czekać i dlaczego trzeba będzie płakać na moście. Chcą być czułe i piękne, obecne w czyimś spojrzeniu i potrzebne, wierne i odważne, lecz wciąż zdradza je Historia, nie rozumie ten, kto najbardziej miał pragnąć, zawodzi wyobraźnia, dręczy intuicja, rujnuje uczucie.
Cóż pozostaje, by nie popaść w przygnębienie; / rzucić się w okno Pańskie, zarzucić sieć / z ufnością, że zdarzy się obfitość, / która ukoi? – pyta poetka w jednym z wierszy. Pozostaje ojciec i matka, dzieciństwo i dzieci, a także ojczyzna – ta opuszczona przez rodziców i przybrana, odziedziczona, ciągle odkrywana – upływające lata, oczekiwanie, nienasycona wyobraźnia i własne ja. Nade wszystko zaś pamięć, która ocala, otwarte drzwi, przez które można dojrzeć nie tylko swoją młodość, ale obce niebo i daleki horyzont. Dojrzeć można linijki wiersza zapisane przez deszcz, paryską pracownię przy rue Borromée, błękitny Rodan czy drogę, z której nie ma powrotu.
Austriacka poetka, autorka Czasu odroczonego, Ingeborg Bachmann, chciała wyrazić ciemność wnikając w mrok własnej, zranionej duszy, a jednocześnie przez całe życie szukała światła, szczęścia, miłości święcącej triumf. Urodzona w Bostonie, przedwcześnie zmarła Sylvia Plath, w wierszach, opowiadaniach i – dopiero dzisiaj odkrywanych – dziennikach próbowała opisać swoje doświadczenia, doznania i najbardziej intymne przeżycia. Obie w swoich utworach własnym przeżyciom i emocjom potrafiły nadać uniwersalny wymiar. Nie ma w literaturze polskiej podobnej, bliższej tej poetyce twórczości – jak właśnie wiersze Teresy Tomsi. Można wprawdzie przywołać postacie Marii Komornickiej czy Stanisławy Przybyszewskiej, ale to różne osobowości i inne wrażliwości.
W tomiku Wieczna rzeka Teresa Tomsia wyznaje, iż nadzieja przychodzi, gdy ona sama idzie już na dno, że każdego dnia rodzi się i umiera, lecz nie chce się z nikim zamienić, nie pragnie innego życia. Kiedy czyta się jej wiersze, wydaje się, że nie pozostało nic innego, jak czekać aż nas pochłonie ognia wieczny język, / – aż wieczna rzeka zmyje nasze ślady. Jesteśmy krwiożerczo rozumni / chorzy na brak miłości, skazani na milczenie i ból. Nie ma jednak innego wyboru jak wierność. Albowiem kiedyś Bóg nas wezwie i zapyta: / Co uczyniliście z nadzieją, / którą wam dałem? Gdzie stokrotne ziarna / waszych wzruszeń? Czy wtedy pokażemy puste dłonie lub usta zamarłe w bezruchu?
Nie liczy się tylko obecna chwila. Zatem czy należy zanurzyć się w szarej egzystencji, odwrócić się od siebie, obojętnie patrzeć na szron na szybie lub kwitnące łubiny? Czy powinniśmy odwracać się od siebie, nie zauważać szronu na szybie, kwitnących łubinów? Czy pozostanie jedynie lęk, spopielone ogrody, nie odpisane listy, brak jasnej odpowiedzi? Kto ma odwagę rozbić swoją klepsydrę, pogodzić się z niebyciem, odrzucić to, co najbardziej niedostępne? Przecież trzeba trwać do końca, wypełnić ciszę, uchwycić choć sekundę, wejść w zieleń nasyconą wilgocią, wsiąść do autokaru albo szukać siebie w skupieniu.
Spotkanie z pięknem jest możliwe a światło z obrazu de La Toura pokazuje drogę. Spod czarnej skóry księgi / pełznie cień / ku jasności – i istnieje słowo modlitwy, najprostsze dziękczynienie, a nawet harmonia, której można powierzyć siebie. Niczego wprawdzie nie należy być pewnym ani zbyt ufnym. I nie wiemy, co nas czeka. Każdy jednak jest wolny i wybiera sam. Najważniejsza nie jest mądrość traktatów. Trzeba pamiętać, że nie wszystko, co istnieje, może być nazwane, że zawsze odpowiadamy sobą. Nie musimy odpowiadać całemu światu, wystarczą słowa wyszeptane na osobności. Nie mamy się co łudzić, że ktoś nas zrozumie, wysłucha, obejmie, ale ważniejsze jest to, żeby nie zabrakło Mistrza – przemawiającego / w ciemnościach. Ważniejsze są nasze poszukiwania, nasz los, czuwanie i oczekiwanie, prawda istnienia, a nie prawdy wygłaszane z różnych katedr czy trybun.
Jedni zadowalają się światem rzeczy i kolorowych reklam. Innym wystarczy srebrny ekran, papierowe autorytety lub namaszczone mowy politycznych zbawców. Prostota ginie a przyzwoitość i honor znowu zostały wystawione na licytację. Nawet w wierszach wszystko zależy od oceny a popularność stała się fetyszem. Jedni uwierzyli w nowy ład, inni szukają sponsorów sądząc, że to wystarczy, by powstało dzieło. Większość woli przemawiać cudzym głosem, moda tworzy kanony a ulica albo literacki salon decydują o melodii wiersza. Poezja jednak nie umarła.
Trzeba czuwać i gromadzić sny, zapisywać chwile w cieniu przelotnego trwania i patrzeć poza mroczny czas. Nie możemy zamknąć oczu nawet wtedy, kiedy nie umiemy spojrzeć na obraz de La Toura ani przywołać żadnego z poznanych krajobrazów. Jeśli nam nic nie zostało oszczędzone i wiemy, co kryje się w czyimś spojrzeniu albo czym jest miłość i nienawiść, czy też zdrada i wierność, jeśli potrafimy rozpoznać prawdziwe szczęście i ból, nikomu nie musimy niczego zazdrościć. Jeśli już nas nie obudzi pierwsza ekstaza, nie wzruszą kwitnące łubiny ani nie pocieszą mądre słowa Mistrzów, innym wszystko dopiero będzie dane: wiara i niewiara, nadzieja i jej brak, obecność i samotność.
Wielu zadowala się chłodną kalkulacją, rezygnując z uczuć i wrażliwości, wyrzeka się własnych potrzeb lub nakłada maskę. Nieliczni mają odwagę – tak jak Teresa Tomsia – mówić o wzruszeniu, lęku, wahaniu, smutku czy oczekiwaniu. Ale czy bez tego istniałaby poezja? Czy bez poezji mogłyby zaistnieć: współodczuwanie i oczarowanie? Bez nich zaś: piękno?
Paryż, styczeń 2000 r. Marek Wittbrot
___________________________________________
Teresa Tomsia: Przed pamięcią (Ars Nova, Poznań, 2000).