Zapytaj wraz ze mną : Co się dzieje w tobie? Co w okół w nieustającym ruchu się staje?
Że wątpisz i szukasz wciąż nowych słów, aby opisać doznane...
Witam serdecznie Przyjaciół i Czytelników na mojej stronie!

Wybrane wiersze

[xls child_of=6]

.

Słowo dla Wisławy Szymborskiej

(2 VII 1923, Bnin k. Poznania – 1 II 2012, Kraków)

.

Nie chodzi o to, że nie kocham –

nie wszystko w życiu należy do miłości –

gdy przychodzą: podziw, wiara, zadziwienie,

skłaniam się w nieobjętą stronę.

Niosę szarfę sympatii mistrzyni z Lublina,

nasze listy serdeczne w gołębiej poświacie;

szanuję przyjaciela z paryskiej samotni,

co ukochał książki razem z Panem Bogiem.

Księgę żałobną po wielkim nobliście

odczytuję z uwagą, by nie przestać

wiedzieć, a w szarym notatniku

zamykam wzruszenie dla I.,

która mnie po latach odnalazła.

Serce chowam dla matki –

oto elementarz historii prawdziwej:

utraty, żalów, wypędzeń, powrotów,

wszystko, co się zdarzyło – stałe

i przejściowe, piękne myśli ulotne,

sądy trwałe jak kolec pamięci.

.

Nie chodzi o to, że chmury płyną.

Rzecz w tym, że je widzimy.

I ta nić – z nią wyruszamy

po ostatnie Słowo.

.

Ciemne chmury, przejrzyste obłoki

nic o nas nie wiedzą, suną

w nienazwane.

.

Poznań, 1 lutego 2012 r.

.

.

Zdążyć przed zmierzchem

.

Byłeś moim punktem odniesienia. Tchnienie

dawnych spotkań, wznosząc nas ku sobie z ulotnych

kart szarego notatnika, opada niedopowiedziane.

Jak żyjesz dzisiaj, M. – przyjacielu nocy –

odurzony nicością jak cierpkim winem? Pytałeś:

Czy przetrwa w nas tylko to, czego zgłębić w sobie

nie potrafimy nigdy, za żadną cenę?

.

Poranek znów przemawia ponuro, zgasły latarnie,

brzęk kluczy, pisk opon napiera z podwórza.

Znalezione w schowku fotografie rozjaśniają

na chwilę nasze twarze, abyśmy uparcie

wpatrywali się w ich pociemniałe oblicza.

.

Budzisz się i zamykasz oczy.

Zaakceptować zapadanie się w Nic

to jakby przytaknąć: Nie umiem ci pomóc.

.

W ciemności niczego nie można ukryć,

W ciemności można udawać, że niczego nie ma.*

.

Może, aby żyć zgodnie w sąsiedztwie marzeń,

musimy wciąż pytać, zaglądać w karty przeszłego

i dalej iść – nazywać, ogarniać najtrudniejsze –

zdążyć przed zmierzchem.

.

Wiele razy przymierzałeś się do życiorysów tych,

którzy odeszli i spisywałeś na ich wzór swoją utratę,

a więc pozostaniesz w pamięci liter rzuconych na stół

jak ziarna – na pół ożywiony, na pół przemilczany.

.

W letnie dni twoje odbicie promieniało

ukrytą pointą, a przekorne znaki pojednania

budziły w dłoniach niepojęty przedświt.

Dlatego dziś mgłę poranka pytam o powrót

w niemożliwe. Pragnę przyjąć niepożądane,

uciszyć, wyprzedzić zachłanną noc,

zdążyć przed zmierzchem.

.

Nagle w liryku na szarym plakacie

odczytuję ostatnie pożegnanie

i wiem, że muszę iść po śladach,

bo pozostają tylko one dlatego

wybieram niepewną, niedokończoną

stronę gestu rzuconego na do widzenia

w alei przy Placu Inwalidów,

gdy odchodzisz z papierosem w ręku;

poły prochowca rozwiewa wiatr.

.

Śnieg, miałki jak popiół na Père Lachaise,

zostawia nikły wzór na dachach

jak w Twoich wierszach.**

.

———————————————————————————————————————————

* Maciej Niemiec, W ciemności, w: Stan nasycenia, Zeszyty Literackie, Warszawa 2012

** Renate Schmidgall, 7 lutego 2012 roku, w: arkusz poetycki, Możemy mieć tylko jedno,

Topos” 6/2013

.

.

Wiersz jak kamyk

pamięci Zbigniewa Dominiaka

(25 IV 1947, Łódź – 5 II 2002, Łódź)

.

Wiersz jak kamyk

chroni wnętrze,

odsłania zaledwie zarysy

wyrazów, powierzchnię

zdań, plamę strofy –

w głębi projekt nieodkryty,

który zaistniał, zanim

nauczyłeś się wybierać

pierwsze litery, matryce

pytań: Co to jest świat?

Niewiele więcej

ponad to, co w dłoni,

co na papierze –

schemat świadectwa:

w tobie, we mnie,

w nim.

.

Poznań – Łódź, 25 kwietnia 2012 r.

.

.

Wytrwać aż po kres

redaktorom Toposu” –

przyjaciołom Artura Fryza

.

W drodze

między Ostrowem

Wielkopolskim

a Kutnem

rozegrała się

ta sprawa ostateczna.

.

Uszykować się w nieznane,

zniszczyć ślady wyprawy

i pamiątki, skreślić

niezapisane.

.

Rzucić się w korzenie,

w próchno ziemi,

głową w dół –

.

jakby pejzaż ulicy,

ogrodu czy podwórza

mógł nagle odpowiedzieć

na wszystkie pytania

jakim nie sprostał

wiersz.

.

Gdyby to było proste –

wytrwać aż po kres,

którego nie sposób przyjąć

za odpowiedź.

.

Poznań, 14 stycznia 2014 r.

.

.

Elegia słoneczna

spotkanie z Julią Hartwig

.

Żyjemy tu spokojnie – prywatnie i demokratycznie:

wybieramy kilkadziesiąt lat kredytu na małe M-3,

kserujemy świadectwa deportacji, holokaustu,

wypędzeń, listy utraconych i ocalonych przyjaciół,

raduje nas nowe muzeum i teczka odnalezionych

rękopisów. Uratowane z pożogi dzieci, świętujemy:

ostała się fotografia domu, którego nie sposób odzyskać.

Obiecana ziemia pogłębia skiby, poszerza swoje granice,

a przecież nigdy nie będzie nasza w tym sensie,

w jakim o niej myślimy.

.

Żeby wejść do mieszkania, gdzie poetka pisze wiersze,

trzeba sforsować żelazną bramę i o umówionej godzinie

stanąć przed uchylonymi drzwiami. Jest miejsce,

w którym pragnęłoby się pozostać:

słońce rozprasza cienie przez nikogo nie wezwane.

.

Przed południem najlepiej smakuje mocna czarna kawa

z sernikiem nadzianym kandyzowaną skórką z pomarańczy.

Są widoki: kołnierz różowych pelargonii na tle muru

porośniętego winoroślą, nieopodal Centralnego to rzadkość

jak wciąż czynny wernisaż czy coś podobnego.

My nie jesteśmy nadziani, wprost przeciwnie,

niedawno po wyborach, co nieco po przemianach,

a wiele przed nami, uszczknęło się ciut wolności dla siebie,

to wszystko, co pozostało z tego całego bogactwa

znaczeń i odznaczeń.

Kochamy ludzi, których nie rozumiemy do końca.

.

Nasza rodzina jest liczna i niepoznana

jak historia cioci Broni Hausberg –

była żoną aptekarza i owdowiała przed wojną we Lwowie,

zakochał się w niej Zawiślański, szewc z iście ułańską fantazją,

co ruszył za nią na Sybir i ochronił przed głodową śmiercią

swoje i nie swoje dzieci.

.

Kawa u Julii Hartwig z widokiem na błękit i podwórze –

zwyczajne opowieści o książkach i spotkaniach

jakby nic więcej złego nie miało się zdarzyć

i co należy przypomnieć, by tamten czas się zabliźnił –

tymczasem trzeba wyruszać do siebie, więc jeszcze ta jedna chwila,

gdy słońce uporczywie ogrzewa nasze ugięte nadgarstki,

a my z gracją unosimy porcelanowe filiżanki,

pijąc małymi łykami mocną czarną kawę.

.

Warszawa, 28 czerwca 2010 r.

.

.

Elegia powrotna

Krzysztofowi Kuczkowskiemu

.

Widok z najwyższego piętra o świcie –

reklamowe dykty i śmieci na skwerze

przysypane długo oczekiwanym śniegiem,

nie widać śladów patrolu, przebudzony świat

wolno oddycha.

.

Wieżowiec z naprzeciwka wydobywa się z porannej mgły.

Podmuch mroźnego powietrza roznosi strzępy przeszłego.

.

Mieszkał tu kiedyś w samotni poeta Ryszard Krynicki.

.

Na przystanku przy wieży, dawno, spytał

na pożegnanie czy znam wiersze Reinera

Kunzego – zaczęłam się mocować

z obcisłą rękawiczką, by przed odejściem

podać dłoń – nie trzeba, wzbraniał się,

to nic, a dla mnie to było wtedy najpierwsze:

.

dotknąć jego żywej ręki

jak zranionej piersi gołębia

niosącego wiadomość

dla ocalałych z pogromu.

.

Opłatki poruszają pamięć tamtych dni;

drży karta Szronu, ożywia zdjęte za wcześnie;

nie pominąć, nie przeinaczyć –

w ich cieniu świecić.

.

Poznań, 13 grudnia 2005 r.

.

.

Muszelki, kamyki

.

Tylko poeta

nabywa biegłości w ucieczkach, bo dopisuje mu

pióro, kiedy idzie przez atramentową pustynię.

Andrzej Sosnowski, Będę czekać

.

Muszelki, kamyki wysypały się z notesu wydmy

z nieodłącznym szelestem; podmuch na granicy dnia

i nocy, światło i cień grają z sobą w grę z góry przewidzianą –

nie mnie o to pytaj, jaka pointa tych starań: przesypywania

ziaren, przetrzymywania znaczeń w garści.

Pomyślane zdania mają swoje trwanie; kamyki,

nic mi do nich, a jednak rzucają się w oczy niedoobecnością,

sugerując istnienie jakiegoś nieokreślonego porozumienia

między nimi a resztą świata, która przepada, przenikając

gdy próbuję ująć całość w sposób logiczny.

Kamyki przywołują zabawę synka sąsiadów,

który traktował ją jako swoje poranne zadanie:

wieczorem gromadził patyki, by rzucać nimi na otwarcie dnia

(wierzył, że jego zaklęcia mają sprawczą moc).

Odgłosy tamtych głosów, ślady i echa misterium poznania

wyśmiewaliśmy w nieświadomej mowie.

Słowa – lepkie jak palce chłopca w ogrodzie, wtedy –

rzucam na szalę, bo zbliża się wieczór.

Muszle tkwią w głębinie, zmówione na straty.

Poeta o nazwisku jak chłopiec z sąsiedztwa

niweczy piórem ciemność,

zamyka ją w atramencie.

.

.

Wieczór w „Herezji”

.

Przedwieczorny zgiełk elektrycznych gitar

przenosi się z placu przy Zamku w miejsce,

gdzie biesiadują studenci i turyści,

rozsadza uszy, ale da się wytrzymać.

.

W zadymionym zaułku spotykam Darka,

więc radość przekracza miarę, bo zachwytom

nie ma końca – każde z nas ma zdanie odrębne

na temat egzystencji i festiwalu poezji.

Zgadzamy się co do jednego:

.

Najważniejsze to mieć kogo kochać

w Państwie P.

.

A my lubimy poezję i bez niej

nie wyobrażamy sobie tutaj życia –

w naszej wielkopolskiej studni,

przy Ulicy Gnostyckiej i w Królestwach wysokich,

gdzie koziołki, pyzy z kapustą i nostalgia Kresów.

.

Po kilkakrotnie podanym winie

nowe wersy cisną się nam do oczu –

może wreszcie przyniosą prawdziwą nowinę.

.

Poznań, 23 maja 2009 r

.

.

Czwartek Literacki

Tadeuszowi Dąbrowskiemu –

autorowi „Te Deum”

.

Wieczory autorskie są po to,

by poeci mogli nam powiedzieć,

co jest w poezji najważniejsze –

w godzinie próby toczą kamień

na miarę wysokiego lub niskiego tonu;

kilkanaście osób na sali podziwia ich

aparycję, erudycję, oratorski talent.

.

Późno uczymy się wzajemnie widzieć,

gdy w kącie restauracji pijemy wino

i cichną brzmienia ogranych tematów.

Rozstanie lepimy z nieuważnych

zdań pozostających w nas mową ciała.

.

Ranek przynosi ciepły powiew –

grant, na który czekało się

całą zimę – w kark pomiędzy

uchylonym szalikiem a kołnierzem skóry:

doznanie kosmiczne, źródło energii,

by myśleć dalej, że to ma szczególne

znaczenie i warto dopełnić się dotykiem

niewidzialnego.

.

Pałac Działyńskich, Poznań, 17-18 maja 2012 r.

.

W każdą godzinę

rozmowa z M.


Czuwać wśród książek, czytać, wspinać się

ku najwyższej półce, brać tę jedną najbardziej

dziś oczekiwaną myśl za swoją, ochraniać;

gładzić grzbiety, podziwiać, muskać skrzydełka,

unosić je i zamykać tkliwie, by nie zniweczyć

ich edytorskiej urody. W każdą godzinę odnajdować

uważny namysł Księgi, spisywać pradawne glorie,

poszerzać glossarium w nowo ustanowionym

terytorium Słowa – aby nie przebrzmiało,

co miało być wypowiedziane, żeby utrwaliło się

w podstawie przyszłego. Wzniecać w sobie żar

wiecznego ducha (nie)pewności, błądzić w mrocznym,

szarżować w przedświt. Nie trapić się, nie wahać

czy mail serdeczny jest równie ważny jak notka

z redakcji. Nie zaniechać pytań, zanim list dobrnie

przez śniegi i kontynenty, gdy płoną nowe cyrografy.

Ogarniać więcej, wybaczać, porozumiewać się z sobą,

otwierać – niech wzbiera, co było dotąd skryte, błahe.

Nie godzić się na przemilczanie.

Poznań – Paryż, 25 kwietnia 2013 r.

.