Wybrane wiersze
[xls child_of=6]
Przy rzeźbie Rodina
dla Renate Schmidgall
.
Patrzy z przejęciem na rzeźbę Rodina –
mężczyzna i kobieta złączeni w pocałunku,
ich przeplecione ramiona otulają
chłodne wnętrze kamienia.
Poprawił pasek torby z aparatem
i przeszedł na drugą stronę.
Odgrodzona od rzeźby plecakiem podróżnym
stoi tyłem do okna – światło sączy się
przez szybę, pozostawia na jej szyi
różowy ślad. Potarła dłonią ogrzane
miejsce. Wyszła do ogrodu.
Sekundy odfruwają jak drobinki kurzu
z lady sprzedawcy kartek i albumów.
Niechętnie opuszcza muzeum. Zatrzymuje się
za progiem i patrzy – turyści krążą alejami,
wczytują się w foldery, jakby miały im
coś istotnego objaśnić. Próbuje przypomnieć,
co zostało zapisane w kamieniu, a czego
nie zdołał odczytać, choć przeczuwał,
że istnieje, gdy bywał blisko kobiety.
Powietrze pulsuje sierpniowym powiewem,
krew tętni w skroniach, pobudza do marszu.
Przez chwilę zastanawia się, dokąd,
lecz to nie trwa długo, tyle, ile przelot
ważki nad kwitnącym krzewem.
Pochyla się nad lustrem wody w stawie,
wypatrując odbicia twarzy poruszonej
przypływem. Wstaje i z nagła zawraca.
Tam, skąd przybył.
Idzie za nim, pragnie przetłumaczyć mu
świat, lecz on nie przystaje – już wie,
że człowiek jest nieprzetłumaczalny
i nic tu nie można zdziałać, jedynie
wciąż wyruszać w swoją stronę,
która wydaje się najwłaściwsza
z możliwych, choćby prowadziła
ku najciemniejszej nocy.
..
Tak się zdarza
Przebudzenie bywa narodzeniem albo zejściem
do piekła gdzie wszystkiego trzeba się uczyć od nowa
płacić za chwilę nadziei obolem przemienienia
Eugeniusz Toman, Ten świat jest bliski prawdy
.
Tak się zdarza – otwierasz się na znane,
lecz nagle uświadamiasz sobie, że inne wnika
do wnętrza. Nie przeczuwałeś: impuls,
pierwiastek wiekuistego. Jak to się stało,
skoro godziny, dni i lata masz poukładane,
a teraz musisz od nowa błądzić
w szczelinach, odgłosach,
wygarniać emocje z rzeczywistego.
Nie przypuszczałeś, że stać cię jeszcze
na takie rzeczy – wchodzisz w niewiadome,
otwierasz oczy, kiedy pora na summę.
Pozostają jednak chwile radości,
gdy nie oczekujesz zbyt wiele,
a wtedy słowa nadlatują wolne
od obciążających znaczeń
i docierają mailową pocztą
na odczytanie
ostateczne.
Poznań, 5 marca 2019 r.
..
Nowiny
dla Wojciecha Kassa
.
Nowiny przychodzą zwykle późno,
gdy nie ma nikogo pod dawnym adresem.
Pewnie coś niewiadomego przydarzyło się
tym, którzy zamierzali nas odnaleźć
albo po prostu przekazać, co ich
uwiera i uporczywie nie opuszcza.
Po długim czasie wyruszamy ku nim
w mailu, szybkim telefonie, nagłym
powitaniu wierszem, dźwigając
doświadczenia, doznania, emocje,
które nie chcą odpuścić jak głośna
przyśpiewka z przytupem, bo
choć mija, dudni we wnętrzu,
niepokoi, zagłusza zmysły,
rytmy tanga.
W ogrodzie po deszczu lśnią liście
winorośli, odpadają płatki róży.
Z sąsiedzkiej jabłoni ptaki znów
wszczynają dysputę o tym, co ujrzała
siwa matka wychylona w przestwór
przez okienną ramę.
Plącząc się w domysłach, próbuję
uwierzyć, że jedyny nasz interes
przetrwać godnie to wszystko,
co się nam co dnia przydarza,
pamiętać przestrogi, nie liczyć
na wiążącą odpowiedź,
nie oczekiwać zbyt wiele –
pogodnie powiedzieć
sobie i światu:
dobranoc.
Poznań-Piątkowo, 2 lipca 2020 r.
..
W niepewności
.
Drogiej Mamie
Wieczorami najbardziej
łączy mnie z tobą ta chwila,
gdy zmywam z podłogi w łazience
ślady życia – upławy, krople krwi,
przygotowuję plastry z bandażem
i kładę na rozległe odleżyny.
Czuwam przy wejściu,
aż po lekarstwach
oddech się wyrówna.
Wtedy niedostrzegalnie
zjawia się nieśmiertelność,
by zająć należne miejsce –
trzyma nas obie przez noc
w niepewności.
Świt jest zwykle
niespodzianką,
nowym spojrzeniem –
kolorowy wierszyk
na imieniny wnuczki
rozjaśnia poranek.
..
Po raz pierwszy
.
Nie szukałam ich, a zewsząd przybywały i zachęcały,
żeby je poznać, więc pragnęłam zapisać każde z nich
w zeszycie z okładką w biało-zieloną kratkę. Ojciec
dał mi go do ćwiczenia zadań z matematyki, bo liczenie
nie wychodziło mi zbyt dobrze, za to słowa zjawiały się
na zawołanie jak nasz harcerski zastęp i przemawiały.
To było wtedy po raz pierwszy, gdy nie byłam w stanie
pojąć tego, z czym przyszły. Czuwaliśmy grupą u grobu
kolegi ze starszej klasy. Zniszczony rower wkładano z nim
do ziemi. Południe grzało. Garść piachu chłodziła dłonie.
Matka stała nieruchomo wpatrzona w kopiec kwiatów.
Głos księdza drżał podczas błogosławieństwa.
Dopiero wieczorem usłyszałam je wszystkie naraz,
gdy na kartkę rzuciły cień. Zapisałam ich bezgłośny żal
za chłopcem, który ruszył prosto w niewidzialną bramę
na ulubionym rowerze – wjechał w nieskończoność
z młodzieńczą pasją po krzywych linijkach
pierwszego niezdarnego wiersza.
Ojciec spalił zeszyt w starym poniemieckim piecu,
lecz ufam, że imię chłopca zostało w nim ocalone.