Zapytaj wraz ze mną : Co się dzieje w tobie? Co w okół w nieustającym ruchu się staje?
Że wątpisz i szukasz wciąż nowych słów, aby opisać doznane...
Witam serdecznie Przyjaciół i Czytelników na mojej stronie!

Fragmenty tekstów

Otchłań – miejsce poety

Andrzej Ogrodowczyk (23 XII 1952, Turek – 8 IX 2002, Poznań)

Nie ma lepszych i gorszych życiorysów. Los każdego człowieka równo waży i podobnie zdumiewa, przeraża, porusza, gdy dostrzegamy jego osamotnienie w zmaganiu się o sens istnienia czy o zadanie, jakie sobie wymarzył, wykreował lub z determinacją podjął. Zaskakuje nas wybór drogi życia twórczej osoby, gdy sprzeczności, jakimi żyje, nie dają się zneutralizować, wytłumaczyć. Współodczuwamy z troską o jego zagrożony byt, ale też z podziwem, że zawędrował aż tak daleko.

Andrzej Ogrodowczyk – poeta oczarowany cudem egzystencji, a jednocześnie wyklęty z codzienności, zmierzający ku otchłani, błądzący w kręgu Cieni, którym zaufał: Simone Weil, Franz Kafka, Jan Lechoń. Nie stawia im pomników z brązu, mówi o nieuchronnym losie unicestwienia ciała, o myśli, która ochrania i niesie przez stulecia: „Na Rodanie, / W słońcu, / Biały łabędź. / Anioły mówią, / Że to dusza Simone Weil”. „Jak deszcz przemyka człowiek – / Gajcy”, uwikłany bądź nieuwikłany w historię swego pokolenia, przemija, dlatego warto słuchać śpiewu anioła opowiadającego Eden, „czas jest krótki”. Nasycić człowieka może jedynie spełnienie na granicy życia i śmierci – jak alpinistę „miodem ze skały”, jak cmentarny „miód liści” umierającego Andre’ Gide’a, jak dar anioła śmierci niosącego „w kubku odrobinę otchłani i nicości, / A na samym dnie miód, przez który przeświecają / Wzgórza wiekuiste”.

Bohaterowie jego lapidarnych obrazów świata poznają nędzę ludzkiego losu, a jednocześnie doceniają dar, jakim jest życie. Smakują chwilę pewności i niepewności swego istnienia. Sztuka słowa wydaje im się ciągłym szukaniem miejsca dla każdego „ja” w bezmiarze wyobraźniowym (w głębi doznań, w ogromie doświadczeń, w mocy mitów), jest też pytaniem o cel wydobywania się z czeluści egzystencji, z ciemności niewiary, z „czarnego tła” niewiadomego. Wiersz Ewangelicki cmentarz w Rogoźnie ujawnia bezsilność człowieka wobec przemijania, jaka towarzyszy pytaniom eschatologicznym: „Tylko stać, patrzeć, okłamywać się jakimś innym / Światem za chmurami, za gwiazdami, za słońcami”. A jednak poeta nie zaprzestaje starań o możliwość nadziei i ostateczne ocalenie z rozpaczy w bliskości Nieskończonego (Miriam przy źródle, jej suknia „rozkwita nad wodami”; „Odrobina blasku na liściach – / Pomieszanie czasu z wiecznością”). Tajemnicza postać Miriam z kilku wierszy może być matką Jezusa, kobietą starożytności opowiadającą dzieje stworzenia albo mityczną dziewczynką snującą baśń istnienia, pocieszającą tych, co zwątpili, utwierdzającą ich w poczuciu ojcostwa rodu ludzkiego. Jest ścieżką powrotu do dziecięcej wrażliwości na smaki i zapachy świata:

W makówce gruchają słońca, mówi maleńka

Miriam, moja córeczka od aniołów,

Leszczyn, dębów z tłustymi dzięciołami,

Złotego chleba, niebieskiej mgły w dolinie,

Sierści psa soczystej jak trawa.

(…)

Uczę się jeszcze raz tęsknoty

Do słońca ogarniętego dłonią.

Andrzej Ogrodowczyk, urodzony w Turku, wychowany w wielkopolskiej wsi Kowale Pańskie, po ukończeniu studiów polonistycznych pozostał w Poznaniu, gdzie podjął pracę nauczyciela. Publikował wiersze, a jednocześnie wypowiadał się jako krytyk literacki i współuczestnik różnych inicjatyw artystycznych (pisał recenzje książek i szkice dla miesięcznika „W drodze”, „Gazety Malarzy i Poetów”, prowadził też gościnnie wieczory poetyckie w Klubie Piosenki Literackiej „Szary Orfeusz” i w piwnicy plastyków ZAK), celem jego bytowania była obecność w „otchłani snu” sztuki, a przede wszystkim sztuki słowa, obcowanie z całym pięknem świata, radowanie się jego różnorodnością, choćby (zwłaszcza) nad przepaścią, gdy zbliża się cień – jak w wierszu Przemijanie: „Gorzki płomień zakołysał się w cierniach. / Wiosna. Z wierzby na ziemię spada / Zielona łza. Przemijanie. Rzucona sieć błyskawicy / Aby w jedno zagarnąć – / Człowieka i ogień”. Pragnienie zespolenia ze światem, mimo świadomości przemijania, jest najsilniejsze w tej poezji zaskakujących metafor i przeciwstawień: „Pod skórą tańczą / Wszystkie słońca Ziemi”; „Zaciskam kamień. Za chwilę / Rzucę nim. Aby zrosła się / Cisza ziemi i nieba”. (…)

…………………………………………………………………..

Budzenie duszy

Z portretu zamieszczonego na okładce tomiku wierszy Jasne niejasne (2009) patrzy poetka Julia Hartwig – tajemniczo i trochę przekornie (na ustach zatrzymany uśmiech, który przejmują oczy zwrócone bacznie ku czytelnikowi, czoło w półcieniu, starannie udrapowany szal przerzucony przez ramię). Technika to potrafi: z tego samego ujęcia powstał profil prawy i lewy, widzimy je na okładkach. Wiersz nazywany bywa fotografią duszy, ukazuje widzialne i cień niewidzialnego. W nowych wierszach autorki książki poetyckiej Zobaczone (1999) odzwierciedlają się jak w negatywie dawne kierunki poszukiwań sposobów opisywania świata – uważne kontrastowe patrzenie, porównywanie wizji z rzeczywistością, miara wagi słowa, przejrzystość i prostota stylu, niedopowiedzenie. Nową nutą w spowiedzi dziecięcia kultury XX wieku jest pragnienie zbilansowania siebie, a jednocześnie zachowania tajemnicy. W napięciu między możliwą do opowiedzenia historią a koniecznym milczeniem i dystansem toczy się ten metaforyczny dialog.

Świat przedstawiony książki poetyckiej Jasne niejasne to wewnętrzne podsumowanie doznań bohaterki lirycznej, jej duchowa summa, zbiór zjawisk, wrażeń, spraw i rzeczy ważnych, które poddaje ona uporządkowaniu filozoficznemu, by zdobyć jasność: wybranych postaw, stylów, życiowych ścieżek. Nie miejmy jednak złudzeń, że mistrzyni słowa – pokazując nam swój poetycki warsztat – ujawni szyfry, tajemnicę, o którą pyta w wierszu Być blisko, porównując swoje widzenie świata z innym:

Mówią że nie obfitość nami rządzi ale wybór

skoro to wszystko jest tak krótkie

Nawet piękno zdaje się temu podlegać

kiedy zakazujemy sobie pozorów piękna

Kodem do szkatuły wiedzy staje się tu „pytanie”, które – zdaniem autorki – „jest zarazem wyznaniem wiary”, że warto podjąć próbę. Tylko ten, kto pragnie pojąć sens pytania, będzie potrafił zmierzyć się z zadaniem, bo choć życie i twórczość to jeden wspólny projekt, jednak nie wszystko od nas zależy. Tak jak nie możemy zobaczyć drugiej strony twarzy sfotografowanej z profilu, tak też nie trafimy na drugą stronę wiersza, nie odczytamy do końca jego tajemniczych źródeł. Sztuka przypomina sen, w którym „szczęśliwość” jest możliwa, ale też „wiersze gotowe na los co je czeka”. W wierszach Julii Hartwig dokonuje się zatem rzecz znamienna – budzenie duszy i przywracanie życia „nazwom sekretnym”, „imionom sekretnym”, które dotąd pozostawały bez przypomnienia, ukryte na drugim planie, w głębi.

Poetka zastanawia się, czym kierujemy się, nazywając. Jednak nie o konkretne imiona czy nazwy tu chodzi, choć i takie wymienia, lecz o rozmowę z sobą o tym, czego udało się jej dokonać w sztuce i w życiu sztuką słowa. Przygląda się temu, co potrafi metafora i co pisarz otrzymuje dzięki niej. Badając materię języka, wybiera najtrafniejsze określenie, by miara słowa pozostała właściwa, dlatego mówi w jego imieniu: „Nie ubieraj mnie zbyt bogato / i nie skrapiaj wonnościami // Ale też nie gwałć mnie / nie szydź ze mnie / i nie pochlebiaj / znam swoje zadania” (Słowo). (…)

…………………………………………………………………..

Kryteria wyboru

Artur Międzyrzecki (6 XI 1922, Warszawa – 2 XI 1996, Warszawa)

Każde dzieło niesie w sobie choćby jedną ważną myśl, która pozostaje w kulturze jako wskazówka, nauka, metafora czy anegdota. W symbolu bądź w aforystycznie ujętej refleksji o świecie – przypominanej przez następne pokolenia na użytek nowych spraw i przemian – można odczytać przesłanie autora wpisane w dzieło, choć bywa to niełatwe. Są bowiem twórcy niepokorni i przekorni jednocześnie, którzy zacierają ślady, mylą tropy i trzeba nieustannie na nowo podejmować trud rozszyfrowywania ich języka, jakim opisują świat, by nie odejść z niczym.

Artura Międzyrzeckiego niewątpliwie można zaliczyć do grona wolnych myślicieli, dla których bycie w kulturze to żywe uczestnictwo w wydarzeniach społecznych, podróże do źródeł tradycji, obrona ludzkich postaw i praw do swobodnego rozwoju w określonym miejscu i czasie, to wykłady i wiersze mówiące o potrzebie definicji tożsamości. Artur Międzyrzecki – poeta, tłumacz, eseista, wieloletni wiceprezes i prezes Polskiego PEN Clubu i wiceprezes Światowej Federacji PEN Clubu, aktywny Europejczyk, mąż poetki Julii Hartwig, przyjaciel, towarzysz broni i kronikarz tych, co polegli pod Monte Cassino, dla wielu Mistrz i przewodnik. Obecność jego sposobu myślenia o kulturze jest wciąż żywa, a historia życia i osobowość autora, czyli „tożsamość trwalsza niż okoliczność”1), zasługują od dawna na godność patrona niejednego polskiego liceum czy gimnazjum.

Jaką pointę wiersza lub opowieści należałoby uznać za najważniejsze przesłanie twórczości tego poety wielu głosów i wielu wątków? Który z nich wskazać jako najistotniejszy – pamięć historyczną, sumienie współczesności, dostojność metafory, oczyszczenie przez żart? Lektura wierszy Międzyrzeckiego z różnych lat świadczy o konsekwencji, z jaką niepokoił się o stan i los polskiej kultury w społeczeństwie ograniczonej wolności. Ostrzegał przed zagubieniem się jednostki w zawierusze dziejowych przemian, rewolucji społeczno-politycznych, awangardowych objawień. I jemu nie było prosto, i on długo szukał pojednania z sobą, z wojenną i socrealistyczną przeszłością w świecie niosącym niesprawiedliwość, zagrożenie i zło. Gdy wraca do kraju z Zachodu w 1950 roku, ma już za sobą doświadczenie wojenne, ukończone studia w Paryżu, wydane tomiki wierszy (Namiot z Kanady, Strony przydrożne) i przekonanie o ożywiającej sile europejskiej kultury. Nie zamierza się łudzić, że człowiekowi może coś przyjść łatwo. Jego liryczne rozmowy z sobą samym najczęściej kończą się poczuciem niemożności, że tu i teraz da się osiągnąć ostateczną klarowność myśli i znaczeń, zjawisk i spraw: „Tylko epoki można dzielić / Na romantyczne i trzeźwo myślące / Ale własnego życia nie można”2) – napisał poeta w wierszu Liczy się to. Tyle przecież dzieje się jednocześnie, a udział w poświęceniu dla społecznych przemian i ofiarność może być przykładem dla następnych pokoleń. Ciężar spuścizny jednak nie do końca bywa uświadomiony, oficjalnie przez lata pominięty, a wyobrażenia celu – bez możliwości spełnienia: „I kochają cię i odtrącają i powtarzasz / Zakodowane gesty rozpaczy”.3) Ten, kto mówi w wierszu Międzyrzeckiego Symultanizm, nie może być optymistą i dobrym prorokiem, zna bowiem ciężar doświadczenia, które uczy pokory wobec rzeczy zobaczonych oraz nieodkrytych, niepoznanych:

Ach nie próbuj nawet składać z nich na nowo

Swoich wielowątkowych sprawozdań:

Opisywactwo nie lepsze od innych

I do tego pomieszanie miar

Pląsawica spojrzeń

Zaćmienie mowy 4)

Uświadomione zagrożenie może człowieka zmobilizować do obrony, ale może też przytłoczyć, unieruchomić. Oto diagnoza postawiona przez poetę: choroba współczesności przejawia się w przesycie formy i w nadmiarze propozycji, w karykaturze piękna, „w zaćmieniu mowy”, a więc zachwianiu wiary w renesansowe możliwości jasnego porozumiewania się poprzez sztukę. Człowiek nie ma się do kogo odwołać – Bóg i przyroda jako cele odniesienia straciły swoją tajemną moc. Relatywność piękna, zwątpienie we wszystko i wszystkich może być tego konsekwencją – przewiduje poeta. W swoim niezłomnym sumieniu humanisty próbuje ostrzec, że to droga donikąd. (…)

…………………………………………………………………..

Poetyckie wiano

Zbigniew Dominiak (25 IV 1947, Łódź – 5 II 2002, Łódź)

Zbigniew Dominiak, mieszkaniec miasta robotników, pisze wiersz o próbie, na jaką został wystawiony, skazany na „światło złej nocy”. Pyta w nim o swoją tożsamość autora i obywatela Europy, starając się ze słów uczynić tarczę, by stawić czoło narzuconym podziałom, ideologicznym nakazom, społecznym stereotypom. Kim jestem tu i teraz, skoro moja wolność jest ograniczona? To podstawowy dylemat, który stanie się celem i drogą na kartach wyboru wierszy podsumowującego jego poetycki dorobek (Zdarzenia i sny, 2001). Poeta stwarza duchową przestrzeń bez paszportu do salonu kultury Zachodu, zdany wyłącznie na siebie i pamięć o historii swojego narodu przemilczanej przez polityków i sąsiadów ojczyzny. Odczytując znaki czasu w autoironicznym portrecie Przyjaciele z marca 1987 roku, jest świadomy, że nie gdzie indziej, tylko tutaj, w łódzkim wieżowcu, musi domagać się prawdy o współczesności i zaświadczać ją w wierszu:

Doprawdy byliśmy chyba ślepi i głusi

Nazbyt głusi jak na ironię Za słabi

Jak na historię My trzydziestoletni

Opozycjoniści lat siedemdziesiątych

Na sierpień jadący do Poronina

Dylematy związane z odpowiedzialnością za „małą ojczyznę” Polskę lat osiemdziesiątych, a więc tuż po stanie wojennym, wzmacniają jeszcze w poecie poczucie niezawinionego ograniczenia. Czuje on mocno swoją duchową przynależność do kultury środkowoeuropejskiej, a jednocześnie zdaje sobie sprawę z zakazów i geopolitycznych ograniczeń państwa socjalistycznego, w jakim przyszło mu żyć. Zatrzymanie ruchu w metaforycznym obrazie (jak w liryku Krótki sen czy w poemacie Oglądając fotografię zrobioną w Rodrysinie) staje się w wielu jego utworach przenośnią trudnej egzystencjalnej sytuacji: skomplikowany świat trzeba pojąć w całej złożoności, nie wyzbywając się marzeń o lepszym jutrze, sny stanowią bowiem integralną część naszej rzeczywistości „w naszych ponurych miastach Wschodu”, są fragmentem dopełniającym całość :

To nie mgła córko to sen

Który skończy się dobrze

W ciernistej ciszy słyszę

Równy zaśpiew serca

Noc przy córce

W wierszu Apostrofa do Anioła Stróża problem wolności i zniewolenia człowieka umieszcza poeta w obszarze metafizycznym: „A kiedy uwierzę że wybierać mogę / Nie tylko między dniem a nocą / Szewską pasją i cierpliwym pasjansem / (…) / Wówczas porzucę sen Wówczas twarz odsłonię”.

Zbigniew Dominiak urodził się w Łodzi, „sponiewieranym mieście”, w biednych latach powojennych („Dzieciństwo moje / niczym rozstrzelany kasztan / pod murem fabryki. Wkraczałem / w romantyczny ogród z głową / pod spódnicą garbatej ciotki”). Wolnej kulturze i godnej postawie obywatelskiej poświęcił swoje dorosłe życie i tutaj zmarł żegnany z bólem przez przyjaciół z kręgu „Tygla Kultury”, którego był współzałożycielem. Stworzył poezję wielu wątków, różnorodną językowo, z przewodnią strukturą stanu niepewności i oczekiwania na rozwiązanie moralnych dylematów, jakie towarzyszą bohaterowi jego wierszy w codziennych zadaniach. Znajdujemy w tej poezji tajemnicze metaforyczne tropy i niewyprowadzone ścieżki znaczeń. Bywa, że czytelnik staje bezradny wobec spiętrzonych obrazów, których nie potrafi rozszyfrować. Blisko nich jednakże wybrzmiewają jasne, klarowne frazy – jakby poeta wyszedł właśnie z podziemi na światło i śpiewał swoją orficką pieśń życia o tym, „że bieg spraw świata zwycięża wszelkie rozterki serca”, że szukać miary trzeba także w sobie. Sztuka nie odpowie na wszystkie pytania, lecz może być drogowskazem, gdzie szukać, a także nadzieją, że w odbiciu świata możemy się przejrzeć: „Po to we śnie domilczam słowo / By je z ciemności wywieść / W jasność nową” (***Po to…).

Zaludniony bliskimi ludźmi (krewnymi, poetami, spotkanymi w drodze podróżnymi, cieniami z przeszłości) świat przedstawiony staje się dla bohatera lirycznego lustrem, w którym przygląda się swojemu życiu, bada sens istnienia, porównuje „zdarzenia i sny”. Zbyszek był człowiekiem otwartym, impulsywnym, reagował wprost, nie stroniąc od celnego żartu. Dla poezji zachowywał w języku najtkliwsze słowa. Poetyckie rozmowy z córkami Różą i Aliną okazują się strofami biorącymi wprost swój rodowód z miłości staropolskiego mistrza Jana do utraconej Urszuli. Utrata, przemijanie, nietrwałość chwili były dla niego tematem wiodącym. Lecz trwamy jeszcze – mówi poeta – razem tu jesteśmy, unieruchomieni w wierszu jak motyl w kościelnej lampie, z rozpaczliwą niewiedzą o sobie podrzucamy w niebo pytania jak piłkę. (…)

…………………………………………………………………..

Tajemnica wierszy „użytecznych i prostych”

W poetyckim świecie przedstawionym Mariusza Grzebalskiego istotną rolę pełni pejzaż, w który bohaterowie wtopieni zostali jako część jednorodnej całości. Opisana przestrzeń obserwowanej okolicy i wyłaniające się z niej postacie tworzą kompozycję nadającą peryferyjny charakter poetyckiej relacji ze zdarzeń toczących się na obrzeżach miasta, przy śmietnikach, w podróży nocnym pociągiem. Zaduma, żart, riposta, notatka, aforyzm pojawiają się tu przemiennie jako autorskie komentarze. Poeta korzysta z różnorodnych gatunków literackich, stosując je w taki sposób, by po raz kolejny zapytać o sens istnienia i tworzenia, a nie tylko opowiedzieć historię dostrzeżoną na poznańskiej ulicy, z okna bloku czy auta, w zaułku osiedlowego podwórka.

Rytmicznie przywoływane obrazy świata zderzają się z sobą – żywioł natury (wody i powietrza) z cywilizacyjnym żywiołem miasta („Jesteśmy jak ta przelewająca się fala./ Skrzela niewidzialnego organizmu / pracują nad nami statecznie”). Tłem opowieści są najczęściej dworce w topniejącym śniegu, ociekające wodą perony, przystanki tramwajowe w zimowej aurze, porośnięta rzeka, podziemne przejścia. Niemożliwe do przeniknięcia sfery świata materialnego i duchowego poeta próbuje scalić w uważnym spojrzeniu, objąć nieokiełznane siły w zdaniu precyzyjnie ukazującym wzajemne zależności zjawisk przyrody i zdarzeń kultury, ulotnego i ułomnego wpływu człowieka na kształtowanie pejzażu, którego częścią staje się tu i teraz, gdy leży w piaskach nadmorskich wydm – i w przyszłości, gdy stanie się prochem ziemi („błękit pokazuje / nam język”; „Za oknem pracuje rytmicznie / mechaniczne serce oczyszczalni, / gleba wchłania resztki brudnego śniegu”):

U nas wszystko po staremu.

Byłem nierozsądny, sądząc, że może być

inaczej.

Morze ma kolor schodzonego munduru,

Mógłbyś je wycisnąć, wciągnąć przez głowę

i nosić, jak sprany sweter.

Rzeźnia, w: Ulica Gnostycka

Poetyckie „ja” Grzebalskiego, z wykształcenia filologa i filozofa, chce wiedzieć, jak działa świat, jakimi rządzi się zasadami, dlatego jego refleksje o rzeczywistości wypowiadane są często w formie deklaracji pokoleniowej “my” (zbiorowa czynność wynoszenia mebli po zmarłym, wspólna podróż, gromadne picie piwa w barze, wakacje z kolegami na kajakach). Niekiedy moralny nakaz przyjmuje formę ogólnej refleksji mówiącej o tym, jak zachować się przyzwoicie, aby pojedynczy pytający mógł się w tej definicji zmieścić, przyswoić ją sobie, zaakceptować w swoim języku. Jednakże wszelkie gorzkie uwagi czy ostrze krytyki jego bohater kieruje ku sobie, bo rachunki z życia zdawać musimy pojedynczo, osobno: „Zbłądziłeś, kochany. / Miałeś swoje nieba, masz otchłanie. / Na twoje śmieszne rany – telewizja dla drugiej zmiany, / seks na telefon, / porno w necie tanie jak zapałki” (Niepiosenka na do widzenia, w: Niepiosenki).

Spojrzenie „ja” na świat jest baczne, a jednocześnie przekorne, można by powiedzieć nawet, że przewrotne, odwrotne, podobne temu w negatywie, bo – jak sugeruje autor – trzeba się nieźle natrudzić, żeby ujrzeć swoją prawdziwą twarz odartą z masek, karykaturę ukazującą autentyczne cechy charakteru i postawę („Już dawno przestaliśmy przypominać ludzi. / Nie mamy oporów, śmierdzimy mięsem. / Jutro ani pojutrze nie czeka nas nic ciekawego”). Mowa rzeczywistości nie jest więc w stanie pomóc w rozwiązaniu dylematu: jak pięknie żyć, gdyż to, co widzimy, to zaledwie powierzchnia, a trzeba wniknąć w głąb. Rozwijamy się i przeobrażamy w określonych okolicznościach i to właśnie one: pejzaże, tło, konteksty, fakty i oni – ludzie są pod stałą obserwacją poety (jak w wierszu Rondo, gdzie patrzenie na rzeczy i budzące się ze snu miasto dopinguje bohatera, by dopuścił do głosu pytania o sens egzystencji i wartość metafory).

Sposób patrzenia na rzeczywistość staje się u Grzebalskiego początkiem jego poetyckiego alfabetu, zalążkiem języka opowiadającego świat poprzez porównywanie rzeczy i znaczeń („Dym nad kościołem jest / jak podpis nie dowleczony / do końca. Błękitniejąca / przestrzeń nie chce się domknąć”; „Słowa jak insekty nad świeżą ranką sensu”; „Lipna bielizna, podrabiane filmy, / nieoclone fajki – oto całe ich przeznaczenie. // Są jak wszystko tutaj: tanie i nietrwałe – / niszczeją, służąc czemuś, co je przekracza”). Czułe sumienie podpowiada mu, że nie należy rezygnować z porównań, z utartych szlaków, ze sprawdzonych ścieżek, z odwoływania się do odwiecznego porządku świata, z odróżniania sacrum i profanum, z przeglądania się we własnym doświadczeniu. (…)