Opracowania
[xls child_of=156]
- Zbigniew Krupowies: Zanim zaczniesz mówić (KTSK, Koszalin 1992)– wybór wierszy;
- Klub Piosenki Literackiej “Szary Orfeusz”: Ballada o poetach (Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań 2001) – pieśni i piosenki poetyckie 12. poetów i 9. kompozytorów.
.
Teresa Tomsia
.
Poeta w urzędzie
pamięci Zbigniewa Krupowiesa
.
Witam pana naczelnika jak leci
żona pewnie zdrowa wygląda pan świeżo
na dworcowej ławce znalazłem w nocy swój kąt
o świcie wypłoszył mnie stamtąd patrol
wstałem nie mogąc znieść szamotania
podłoga pochyliła się przede mną
w imię ojca którego zapomniałem
zrobiłem pierwszy krok
w imię matki opłakującej moją bezdomność
zacząłem biec
w jej imię bo ogarnęła wszystkie moje myśli
odbiłem się od przystanku
skoczyłem w deszcz
spadłem tutaj jak pan widzi
ale gdyby nie brak miejsca na lęki poranne
długo jeszcze krążyłbym po miasteczku
obnosząc w sobie wilgotne światło
.
Świdwin, w sierpniu 1982.
Wybrane wiersze Zbigniewa Krupowiesa
(zostały one tu zamieszczone z powodu wyczerpania się ich jedynego nakładu wydawniczego; komentarz do twórczości poety w dziale Szkice: Zbigniew Krupowies – poeta “zamkniętych drzwi”)
.
polowanie na drobną zwierzynę (27 wierszy)
polowanie na drobną zwierzynę
.
trzydziestoczteroletni wymazany ze wszystkich map
ojcowie miast naczelnicy gmin jeszcze nie wpadli
na pomysł aby zaproponować honorowe obywatelstwo
zapisany na szerokiej taśmie mandatów
niezameldowany niezakwalifikowany nieutożsamiony
zupełnie nieobecny w zielonym notesie wyroczni
karier społecznych państwowych i politycznych
zająłem się polowaniem na drobną zwierzynę
czyli poetów
oni są ciągle śmieszni załzawieni malutcy
zupełnie niegroźni
ze swoimi rączkami na schorzałym pulsie czasu
mogę ciągnąć za uszy po miejskich rynsztokach
wyzywać
mieszać z błotem
nikt mi nic za to
ja trzydziestoczteroletni
wymazany ze wszystkich map
na czarno mogę polować
bowiem
jest to
kłusownictwo
uprawiane w tysiącach
przymróżeń
Wielkiego Oka
.
poeci najśpieszniej odchodzą na półki
.
poeci najśpieszniej odchodzą wypasione koty
porywane na mydło musimy szorować do czysta
nasze ręce
jesteśmy
dobrymi staruszkami strzykamy przez zęby
cynicznie na długość naszych
w czystych fabrykach produkujemy taśmowo
drobnych homoseksualistów wyobraźni
jest to zajęcie bardzo bezpieczne
kto to był nobel
o kurwa
kto to był nobel
nie należy mącić rzeki czystej liryki
nasza cywilizacja nie łowi ościstych ryb
w białych rękawiczkach podaje miękkie filety
wypadają nam zęby nasz bobrowy zgryz zahacza
o własną wątrobę zmuszamy głodne jelita do
samokrytyki tworzymy siebie na obraz i
myjemy ślicznie białe dłonie
do których brud nie ma dostępu
nasze wypasione koty dostarczają
dobrego mydła for you
nasze wypasione koty porywane na mydło
odchodzą najśpieszniej
.
hałaśliwi w przededniu
.
hałaśliwi w przededniu padających świątyń
umiemy robić miłość wędlinę i cukier
kropla wody w próbówce wyjaśnia nam rzekę
raczkowanie w kosmosie rozszerza źrenice
pod żarnami języka trzeszczy druk czasopism
tytułów długie żmije wdzięczą się zdradliwie
wchodzimy co godzinę w trylion mikroświatów
z pośpiechem owiec
.
hałaśliwi w przededniu padających świątyń
jakie nasze imiona
kto o nie zapyta
.
w tym biegu
tak bezładnym
szaleńczym
i długim
.
nikt już nie wie
gdzie
po co
biegniemy
.
odchodzimy od własnych śladów
.
odchodzimy od własnych śladów
coraz dalej nie coraz bliżej
wymuszamy gwiazdy do marzeń
w naszych oczach sen się nie mieści
chociaż w śnieżnych tańczymy tatrach
górski oddech schodzi do nizin
poematy gwiazd zamieniamy
w wysypisko codzienne śmieci
.
słowa znaczą dziś mniej niż znaczą
gesty znaczą dziś mniej niż słowa
człowiek wciska się w ludzki pierścień
i nikt nie wie co znaczy człowiek
.
odchodzimy od snów zadbani
jeszcze w snach
w krochmalony krawat
i jesteśmy znów bardzo sami
w swym milczeniu zamknięci
w kamień
.
a słowo kamieniem
.
więc kiedy ciężar
zamieni słowo
w kamień
dewotki ruszą tłumnie
na poetów
.
zostaną tylko
politycy z pyłu
rysować będą
wygasłe wulkany
.
wtedy
zapałką oświetlą
nikczemność
ale tak zmyślnie
że i Prometeusz
musi uwierzyć
w to
że ludziom przyniósł
zaledwie zapach
.
ogniska
.
poeci
.
poeci umierają z zadyszki
.
zbyt pośpiesznie
ziarno prawdy rzucają
w kamienne ulice
.
potem
długo modlą się o deszcz
nad kuflem piwa
.
wreszcie
idą z kurwą
do łóżka
.
uczyć się
wolności
.
mięła nas nadzieja
.
minęła nas nadzieja na piętrowych schodach
zbyt długo oglądałem linie swoich dłoni
zbyt długo nieuważnie
coś przebiegło obok
to nie był obłok
tak skrzypiała furtka
kiedy bzy pochylały kiście
w zapóźnioną wiosnę
.
burza idzie
ten nagły szelest słów ulicy
to wiatr ramiona prostuje
przebiegasz
siódme piętro nieszczęścia
tak jak siódme niebo
.
cóż zostanie nam
piaskiem
okryci dokładnie
w zębach ściśniemy mocniej
ziarenka sentencji
.
więc ty mnie odrzuć
.
więc ty mnie odrzuć ze słów które idą
jak liście ptaki w południowe kraje
bo nagle zmierzchem przygarbionym płyną
świece zgaszone ze słów
.
wyszukaj dla mnie otwór w korze drzewa
tak mały żeby mnie stamtąd nikt nie mógł
albo mnie rozbij na cząstki i rozwiej
po polnych drogach po skrzypiących
jesień
jest nie przeczuciem ale gwiazdą serca
którą dostrzegłem późno zapamiętam
ten zapach ptaków w wiolinowym kluczu
gdy wstawał koncert spod stygnących palców
.
więc ty mnie odrzuć w milczeniu
by głos już
nigdy nie dobył fałszywego dźwięku
nie ma mnie w teraz nie było nie będzie
więc kończ swą bajkę
o okrutny losie
.
aniołkowie
.
przyjdą czyści wybieleni
mróz na twarzach pomidorkach
kolorowi jak cukierki
aniołkowie zaproszeni
na mównicach na cokołach
będą krzesać iskry w zębach
podkóweczki dajcie ognia
werblom piersi mocno równo
na mównicach na cokołach
wszędzie
płoną jasno iskry
.
oj ty bajko ty wesoła
.
bajka o wyprowadzaniu sprytnego rabina
wyprowadzano mnie zawsze w pole
z przyczyn ważkich czasami tak sobie
.
pewien sprytny rabin Mosze
wyprowadził wiernych w pole wprost
w pustynne trąby samumów wyprowadził
twarzą pod piach
beduini (od Nel i Stasia) wyprowadzić stąd
chcieli historię porywając
żelazne ptaki od zachodnich i innych
później strony wyprowadziły pretensje zawsze
w imię najdoskonalsze przed oblicza
najdoskonalsze prowadzono
ten słuszny spór
.
tylko prosty Żyd w kudłach iskał
śmierć wpatrzoną w brew Jahwe
a Mahomet skrywają w piachu tylną
częścią wiatry Araba odwrócony od złotej
kuli czekał kiedy w pustynnym
piasku darowany wyrośnie grzyb
.
białe skrzydła czarnym nadrukiem
new york time’sów tribun prawd
zawładnęły naszą przestrzenią
tylko
skrzydeł szum słów i prawd
.
był głośno w całym wszechświecie
wciąż sądzono że
kogoś sądzono
ktoś zwyciężał
ktoś tam znowu
poległ
.
a lud mądry myślał w powiecie
że go znów wyprowadzono
prosto
.
miłość przychodzi do nas z drogerii
.
miłość przychodzi do nas z drogerii w mydle
for you lawendzie poemacie karminowej pomadce
a także w „zdrowia ci doda siły ci doda krem
żeńszeniowy marki uroda”
majtki przychodzą z konfekcji i biustonosze
stamtąd w kioskach ruchu otrzymujemy gumowe pre
zenty za złoty pięćdziesiąt
następnie
domyci uperfumowani ogumieni stajemy pokornie
w kolejce po miłość
na tacy cnotliwej epoki bunt
jest przejawem barbarzyństwa
bowiem
bardzo długo przygotowywało nas
w tajnych laboratoriach
szlachetne pokolenia ojców
dlatego
z pięknie uczesaną główką możemy spokojnie
pokładać się
ze śmiechu na białej pościeli czasu
jesteśmy małe szczęśliwe szczeniaczki
w ogumionych kapturkach spryskanych lawendą
jesteśmy małe ogumione i dlatego
musi nam być bardzo
musi nam być
musi
do jasnej cholery
.
dialog II
.
ocalony
o pół cięcia czasu za wcześnie
po której stronie barykady
zostawię lęk
.
wołałeś
gwiazdy spadają na ziemię
marmurowieją
a każde usypisko szczątek
staje się trumną
nawet usypisko pamięci
.
pamięć nie jest alejką
wysypanych szkiełek
moja bosa wrażliwość
może wybiegać
.
ściszałeś –
horyzont nie określa
niewymierne drogi
i przestrzenie
.
łupinką orzecha
nie wylewam światła
nie zamykam błękitu
w naparstku
– ile orzechów naparstków
aby
w ostatnim się zmieścić
moralizowałeś –
jest to wydłubywanie
samego siebie
z dna niepewności
nasz krzyk jest krzykiem
strachu z zewnątrz
o braku strachu
wewnątrz nas
.
nie schodziłem dnom
w oślizłe wodorosty filozofii
mój krzyk
był zawsze krzykiem mego lęku
o braku lęku w drugich
dlatego
i tylko dlatego
kołyszę w dłoniach
radosną perłę
wydobytą z mroku muszli
ocalony –
o pół cięcia czasu
za wcześnie
.
przypowieść optymistyczna
.
moi przyjaciele głęboko zanurzeni
w wodorosty demagogii
próbują powiązać supełkami
wszystkie dna okolicznych kałuż
oceanu z tego nie będzie
mówię bo wiatry przeciwne
.
wtedy z trudem rozchylają zdumione powieki
otwierając jasny błękit wyrzutu
nie mówię bawcie się dalej
ja też kiedyś uśmiecham się
tylko to się skończyło
w siódmym roku i zwichnięciem
paznokcia
moi przyjaciele nie
są dowcipni dlatego kupki szlamu
jak ośmiornice przebijają się
przez soczystą zieloność
.
świat staje się coraz młodszy
myślę patrząc na moich
trzydziestokilkuletnich
energicznie wiążących dna
z majestatyczną powagą supełków
.
sen o raju
.
po drugiej stronie barierki
mój niewydarzony życiorys ponownie
zwijał się w ogniu udręki
.
wędrował od początku na zesłanie
.
ta mała kartka liter
i cyfr musi być groźna
myślałem z podziwem
.
po drugiej stronie grzmiało
czy pan wie jaki pan jest
ho ho czy ja wiem
pewnie komuś zagrażam
ale komu
może robaczkom kiedy
idę nie patrząc pod nogi
pan jest przestępcą
marszczę brwi żeby wyglądać
dostojniej teraz już wiem
powiększam przestępstwo
przestępując z nogi na nogę
i tak już do końca
poprzez historię
szubienic gilotyn krzeseł
elektrycznych i wszystkich
innych urządzeń które
wymyślono lub miano dla
mnie wymyślić w przyszłości
a kiedy już wszystkie płomienie
oskarżenia zetliły mój mały
groźny życiorys
i przed starszym panem
prokuratorem została
kupka popiołu
.
anioł stróż zaprowadził
mnie do wrót raju
.
metafory
.
już nie ma poetów
są zapisywacze
własnych nekrologów
jeden do drugiego
jak dwie strony nocy
obijała na nogi
żółta piana drogi
.
mają żony
powiązane źrenicami
z dnem upadku
zawsze utrzymujące
jednakowe ciśnienie
w rozłogach ud
obijała na nogi
żółta piana drogi
.
pod szyją zawiązują
tragiczną dostojność
tęsknią do wykałaczek
nocą ściskają w dłoniach
trzepoczące serca
umierają w pośpiechu
.
dialog z poetą
.
jak to jest – proszę pana – z tą
wolnością słowa
w XX-wiecze naszej cywilizacji
tutaj
w przedsionku tej kościelnej ciszy
najpierw nam uszy napychano watą
(te tony waty… być może niezbędne
… zrobiły swoje
oto znowu człowiek stanął obok człowieka
tak blisko tak blisko
że dzielą ich
dwa może trzy lata świetlne)
.
jak to jest – proszę pana – z tym
„marszem ku światłu”
w tym labiryncie komór dekompresji
gdzie tylko
judasz ma otwarte oko
nam bowiem
czarne włożono przepaski
by nikt nie dojrzał
za wiele za wcześnie
potem
kapłani dwudziestego wieku
ci urzędnicy – panie – z bożej łaski
wziąwszy za ręce prowadzili grzecznych
do ciemnych komór biesiadnych
.
jak to jest – proszę pana – z tą
mową ojczystą od Reja co
nie z gęsi tyle piór naskubał?
czy w testamencie nic nie pozostało
że dziś nam w ustach łososie wędzone
że dziś nam w zębach duszonego drobiu
urwany krzyk tylko nam ciasto
trochę opóźnione wyrasta pięknie
tylko gorzałka gardła nasze pali
jak tego z biblii
kiedy już otrzymał swoje
trzydzieści srebrnych
pamiętasz panie – w środku swoje drogi
mówiłeś
„maski wszędzie maski maski”
a tutaj popatrz – nie – – –
te uszy z watą?
w ustach krzyk zarzynanych?
na oczach opaski?
nic to
– jeszcze mózg pozostał
.
póki żaden Barnard
nie chce się podjąć
przeszczepu głupoty
pieśń zamkniętych drzwi (20 wierszy)
.
* * *
.
tam
gdzie są drzwi zamknięte
nie pukaj zbyt długo
po drugiej stronie słyszą
twój oddech pośpieszny
bilety dla gorliwych
po zniżonej cenie
tylko sprytni jak zwykle
pojadą na gapę
.
więc odłóż to pukanie
do kamiennych wnętrz
gdzie światło nie zamieszka
gdzie zatrute echo – – –
.
lepiej z gwiazdą wędrować
po przedsionkach nocy
i budzić psy uśpione
.
słowo
.
niekiedy tak uparte jak gwóźdź trzycalowy
którego dłoń niewprawna nie zegnie
niekiedy
glina uciskana przecieka między palcami
tylko okruch zostaje
jak zwycięzcom pożar zdobytego miasta
niekiedy jak orkiestra
choć jedna melodia
trudno czasem wyłowić dźwięki instrumentu
który płacze najsmutniej
a niekiedy
znowu jesteś jak kwiat w ogrodzie
długo poszukiwany
aż piękno szukania przyćmiewa odkrycie
jednak czasami jesteś jak but pasowany
w którym nogi mogą najpewniej czas
wymierzać
proste z chropawej skóry jak buty żołnierza
mocne i tak właściwe jak chłopska dłoń
z batem
słowo ciche i groźne martwe i wybuchłe
giętkie jak nitka trzciny twarde jak razowiec
szukam ciebie wpisuję wykrzyknę i słucham
.
i chociaż dawne
moje jesteś gdy
ja cię wypowiem
.
czas kamienia
.
o moje ciche wierszowypisanie
dojrzałe rymem dantejskie ogrody
– tutaj o świcie rozpoczęły taniec
słowa (w ogony rosły pawie mody)
.
o srebrna rybo zapisana w stawie
który – okrągło – wycinałem niebu
jak stwórca mogłem ci słońce doprawić
w pyszczek powkładać nuty uczyć śpiewu
.
i ciebie – myśl – o moja srebrnołuska
dałem błękitom wyzwalając z głębin
abyś jaśniała jak wazy etrusków
na nowych kultur beztroskim wyrębie
.
ale wygnane piękno wrosło w ciszę
tu gębę tłumiąc liryczni się rekin
i nastał czas kamienia bełkot wyszedł
skrzydłom ulic – w czystą mowę rzeki
.
czas – wszedł w posągi – ciężkim snem spowity
któż wie że palbę słów wyciszał Tuwim –
w czas wygaszonych rzek słońc martwych – – –
mój wierszu umrzesz zanim zaczniesz mówić
.
mój świat
.
mój świat szalony mknie z gwizdem pociągów
w pożarze wierszy mokre dymią słowa
mój świat szalony po to jest stworzony
żebym przedwcześnie nie musiał zwariować
.
wypijam z niego swą niemoc i siłę
i on to samo z moich żył wypija
więc żyję dotąd dopóki on żyje
gdy ja przeminę on również przeminie
.
mój świat szalony i życie szalone
wszystko nietrwałe w tym szaleństwie krótkim
po nas zostanie stos wierszy spalonych
i wielkie morze nie wypitej wódki
.
pieśń zamkniętych drzwi
Alkowi Rozenfeldowi
.
stoimy z tamtej strony
tak blisko naszych drzwi
realizm przyczajony
dzień po dniu zawieszamy
w skrzypieniu naszych ust
słychać pękanie skorup
szelest łuskanych słów
.
milczenie jak ołtarze
jeszcze musimy czcić
z pośpiesznych kalendarzy
spada po liściu liść
w źrenicach noc się kłębi
gwiazda uderza w brzeg
jest nam już coraz ciemniej
jest nas w nas coraz mniej
.
rzeki są coraz głębsze
szybciej przepływa śmierć
słowa są coraz większe
mniejsza na ustach treść
oddech nasz wyciszony
we wrotach świata drży
stoimy z tamtej strony
tak blisko naszych drzwi
.Koszalin – Szeroka, 25.XII.1977
.
Powtórzenia (19 wierszy)
.
powtórka ze starego testamentu
Tadeuszowi Mocarskiemu
.
w czas najpiękniejszy w noc ukołysania
anioły zejdą ze swoich stanowisk
kto wytłumaczy im że nie ma raju
że nie ma jabłka węża ciepłych posad
jest tylko łąka zielona jak morze
jedna topola z wspartą o nią kosą
.
anioły ziemi przybliżą źrenice
rosnące stogi będą byt wyznaczać
cóż pozostanie im na długie życie
czy sen o raju gdzie nie można wracać
czy karki zgięte w łuk po którym słońce
swój kamień będzie dzień po dniu przetaczać
.
w czas najpiękniejszy w noc ukołysania
anioły zejdą ze swoich stanowisk
w podróżnych torbach pokarm gazetowy
w podróżnych rowach czas do rozmyślania
ci którym pośpiech wyznaczyła przyszłość
miną się z chlebem myślą i kamieniem
będą podążać tam gdzie nikt nie czeka
.
tylko pies strażnik raju w opłotkach zaszczeka
.
Grybów, 5.XII.1977.
na redzie
.
tak dobijamy do zielonych brzegów
długo nas niosły ciemne fale złudzeń
pienią się żagle rzucane w pośpiechu
i wiatr dojrzewa w fałdach białych płócien
.
w tej krzątaninie los już się dokonał
żadna wątpliwość kursu nie odmieni
jeśli cokolwiek ma pozostać po nas
to – w twarzy morza zastygłe zdumienie
.
17.V.1977
.
modlitwa II
.
panie zielonych łąk i strumieni
w skoszonej trawie zmiłuj się nad nami
w głębokiej wodzie w przydrożnym kamieniu
swym mądrym okiem spoglądaj łaskawie
.
panie łaskawy rozszerz snów granice
niech potok kwiatów przesłoni cień trumien
niech w niebie oczu zgasną błyskawice
niech każdy żyje najpiękniej jak umie
.
kiedy w nas pędzą dzikie konie zmierzchu
i o świtaniu gdy nas czułość budzi
o sprawiedliwy – bądź cierpliwym jeszcze
.póki nie spłonie świeca naszych złudzeń
21.I.1979
.
Ballada do córki
Monice
.
rozmowa którą zwykle odkładam na później
tak trudno się uporać z własnymi sprawami
śmietnik słów to jest cały mój bagaż podróżny
te wiersze jak pustynne psy bez karawany
.
inni piękniej powiedzą w lusterko pochwycą
promień słońca przed oczy wypuszczą zajączkiem
a ja słowo do słowa składam jak stronice
księgi która twojego wnuka – córko – ze mną złączy
.
kiedy cię zapytają w których stronach świata
gną się maszty najsilniej w walce ze sztormami
powiedz że tam gdzie statkiem żegluje twój tatuś
ku wiecznie nagim wyspom bez żadnej przystani
.
to wcale nie jest trudne znać słońce na pamięć
promienie wiązać w pęczki sprzedawać na rogu
aż przyjdzie jedna druga trzecia czwarta zamieć
śniegi zasypią słońca i ołtarze bogów
.
tu gałęzie promieni sterczą w czas bezlistny
dziewczynka z zapałkami chucha w głodne dłonie
córeczko słońca braknie w drzwiach mojej ojczyzny
królowie przetopili na diadem w koronie
.
snują się ciemne światła w oceanach ulic
tłum ciska bryzgi śliny w fałszywym poklasku
fala za falą pędzi jakby ją poszczuli
wścieklizną i czerwonym jęzorem psa czasu
.
może postawią pomnik z psią kamienną głową
niebo schyli się w łuku od krwi z serca krwawsze
i popłynie wrzask pijanej głupoty w korowód
odchodzący jak teraz w niepamięć na zawsze
.
a my sobie pójdziemy przed ołtarz milczenia
trzymając się za ręce policzymy świece
które wyrosły w ciszy z pustką po płomieniach
pomilczymy trzymając się za ręce
.
i to piękno ołtarzy milczących zostanie
w nas źrenice pogłębi zmarły morza okrzyk
odpłyniemy jak dobre słowa w wieczne trwanie
najszczęśliwsi jak tylko mogą ludzie mądrzy
.
Świdwin, 24.VIII.1978
.
pieśń o wodzie
.
co z wody wyszło to spopieli ogień
każdą kropelkę gęsty dym uniesie
łzy się wypalą i wszystko co drogie
co z wody wyszło to spopieli ogień
.
spalą się w ogniu gałązki i drewno
drzewo się spali cały la się spali
ognia ni wody człowiek nie odegna
wodę zatruje ogniem jad wypali
.
co z ognia wyszło rzeka w dal poniesie
słowa i myśli marzenia i czyny
nie zachowają się księgi i pieśni
co z ognia wyszło w wodę się zamieni
.
co z wody wyszło to spopieli ogień
wodę i ogień Bóg czy Człowiek stworzył
ciągnie spór mały człowiek z wielkim Bogiem
a śmierć jest jedna w podwójnym kolorze
.
gwiazda ostateczna
.
ty jesteś moja gwiazda ostateczna
z dna między kamykami wyszeptana
gdy inni bursztyn ugniatali w rękach
stawałaś w morzu przed witryną dźwięków
włosy czy wodorosty pełne kropel wody
ćwiczyły moje palce miękkości w dotyku
twoje oczy i morze to barwa i bezkres
i ciepło gdy o świcie ptak słońca się budzi
to światło jakie tylko u szczęśliwych ludzi
ty jesteś moją gwiazdą ostateczną
.
obszedłem wiele ulic lasów łąk jesieni
szukałem słów tych małych wynalazków myśli
rozsypywałem wiersze by na nowo istnieć
z tobą obok jak z wielkim szczęściem w podarunku
ty jesteś moją gwiazdą ostateczną
poza nią poza tobą obok w tobie dalej
jadę wozem na Północ siać słowa i zbierać
więc ty mi w świetle drogi powrotnej ocalej
.
powtórzenia
.
oni wejdą jak tamci w te same ogrody
może furtka zaskrzypi lub sztacheta w płocie
na liściach rabarbaru stygnie wiatru podmuch
brzoskwinie powtarzają miękki puch złocień
.
słowa lekko wybiegną ustami powtórzeń
jak znajomi z dzieciństwa nieobecni w czasie
ustawią się szpalerem w cieniu starej gruszy
by milcząc wypowiedzieć się przecież najjaśniej
.
ogród jakby zmieniony drzewa trochę nie te
słowa schodzą z namysłem z ust schodami ciszy
a na gałęzi nieba tę samą renetę
jesienne ramię żagla rytmicznie kołysze
.
19.III.1979
.
na stopniach teatru
.
ptak porzucony ucichł w piasku plaży
drżą listki nieba w ciemnej rzece wiatru
tutaj nas nie ma zaszeptanych w gwiazdy
nad brzegiem światła na stopniach teatru
.
widzów tu nie ma i aktorów tu nie ma
słowa nabrzmiały solą gesty ciszą
pusto i smutno na parkiecie nieba
tylko na wodzie swój dramat wiatr pisze
.
kim jest ten człowiek spóźniony po wyrok
w jego obronie czy zjawi się świadek
niebo w dno morza wbija krwawy sztylet
zamiera wiatr kurtyna opada
.
——————————————————————————————————————————————————
.
Wybrane pieśni Klubu Piosenki Literackiej “Szary Orfeusz”
.
.
Kazimiera Iłłakowiczówna
.
BŁĘKITNA CHWILA
.
Zniknie za brzegiem, ujdzie za skały
żagiel w błękicie jak skrzydło biały,
na rozpalonym zboczu rozściele
wiatr przedwieczorny pachnące ziele,
niską buczyną, ostrym jałowcem
wstrząśnie nad dzikim górskim manowcem.
.
Dom jest daleko, świat jest daleko
za zapomnienia górą i rzeką:
nic nam nie grozi, nikt o nas nie wie;
ptak w migdałowym ukryty drzewie
potrząsa skrzydłem i gwiżdże z cicha,
zdeptany piołun wonią oddycha.
.
Połóż mi rękę pod senną głowę.
Wczoraj – zginęło, Dzisiaj – jest nowe,
Jutro – pod żaglem białym na głębi
ściga lecące stado gołębi.
Jesteśmy wolni, jesteśmy sami
śród ziół pachnących, pod błękitami.
.
Koniki polne w kamieniach dzwonią…
Serce zamiera jak ptak pod dłonią.
Czas coraz pustą napełnia czaszę…
Wczoraj – zginęło, Dzisiaj – jest nasze,
a Jutro nie chcą widzieć za mgłami
oczy zamknięte pocałunkami.
.
.
PIOSENKA
.
Pełne mam oczy i usta pieśni,
płonę na słońcu, jak kwiat czereśni,
po tej skończonej mojej piosence
weź mnie na ręce!
.
Jasne legendy, błękitne baśnie
muszę wyśpiewać, nim słońce zgaśnie.
Weź mnie do siebie, gdy noc nastanie,
moje kochanie.
.
Kiedy się niebo mroczy a mroczy,
coś we mnie błyska jak wilcze oczy,
coś mnie przyzywa, coś we mnie czeka
jakby z daleka.
.
Coś gra cichutko w alejach w sadzie,
coś się cierpliwie pod progiem kładzie.
Wyjrzeć bym chciała, a wyjść się boję…
Nieszczęście moje!
.
Przychodzi wieczór w czarnej opończy,
dogasa słońce i pieśń się kończy…
Po tej skończonej mojej piosence
weź mnie na ręce!
.
.
Jan Twardowski
.
Z PLISZKĄ SIWĄ
.
Śmierć miłości potrzebna
jak sól ją utrwala
ukochani umarli są z nami już blisko
w śnie na palcach podchodzą
czytamy ich listy
dopiero po rozstaniu pamięta się wszystko
jak pachniał orzech suszona lawenda
jak wujek kochał ciotkę w pamiętniku
bawił dowcip o kuchni z widokiem na cmentarz
spotkanie we dwoje nad wodą zieloną
w milczeniu to jest wtedy gdy wstydzi się słowo
z pliszką siwą co podgląda na wysokich nóżkach
nad Narwią zwą ją starą panną młodą
Boga się nie udowadnia
Boga się poznaje
po tym że serce pęka i świat nie ustaje
choćby wieś na której można pokochać króliki
życie miłość umniejsza znieważa odbiera
śmierć ocala na zawsze i teraz
.
.
WDZIĘCZNOŚĆ
.
Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu
a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu
Niewidzialny jest z tobą co jak kasztan spada
jest taka wdzięczność kiedy chcesz całować
oczy włosy niewidzialne ręce
powietrze deszcz co chlapie
zimę saneczki dziecięce
dom rodzinny co spłonął z portretem bez ucha
rozstania niby przypadkowe
kiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolno
jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
za to że niosą ciebie nieznane ramiona
a to czego nie chcesz najbardziej się przyda
szukasz w niebie tak tłoczno i tam też nie widać